piątek, 8 listopada 2013

Ogólnopolska dyskusja i mnie nakręciła, więc sobie ulżę...

...hmmm, ta mapa akurat nie jest chyba przekonywująca. Jeśli weźmiemy pod uwagę wyniki nauczania, skandynawski zielony pas wiedzie prym, czyżby dzięki temu, że uczą się od 7 roku życia? Tak, to tylko żart... wiadomo, że w czym innym jest problem. A problem leży nie w wieku rozpoczynania nauki tylko w jakości edukacji. Musiałabym tutaj wysmarować kilometrowy list, żeby udowodnić moją tezę, ale tak pokrótce. Jeśli w szkołach będą prym wiodły papierki, nigdy nie będzie dobrze. Ręce mi opadają jak widzę na co nauczyciele tracą energię. Dzisiejsza szkoła nie różni się wiele od tej sprzed 200 lat: dzieci zamiast gęsiego pióra mają długopisy, zamiast kajetu karty pracy (chociaż kajety chyba były lepsze). Tylko nieliczni nauczyciele odrzucają drętwe podręczniki, które nie uczą logicznego, kreatywnego i samodzielnego myślenia, a jedynie wpisywania w kratki, uzupełniania, naklejania, wycinania. Nawet prace plastyczne są od szablonów, pozbawione indywidualności i kreatywności dziecka. Ograniczanie podstawy programowej do minimum do niczego dobrego nie prowadzi, bo wielu dyrektorów szkół karze nauczycieli za to, że nauczą czegoś więcej. Testy niczego nie diagnozują, ani niczego nie uczą poza tym, że uczeń przez całą edukację uczy się jak je dobrze i zgodnie z kluczem pisać. ... itp. itd. Osobiście jednak uważam, że nie ma co kijem Wisły zawracać. Wprowadzenie sześciolatków do szkół zbyt drogo nas kosztowało, żeby się teraz z tego wycofać. Wiem, że te kilka zdań skleconych na szybko, to jak wsadzenie kija w mrowisko... Ale może czas się obudzić, ocknąć i zacząć myśleć na pierwszym miejscu o dziecku? Ono tutaj jest najważniejsze, niezależnie od tego ile ma lat. 

3 komentarze:

  1. No właśnie... Ja nie jestem w tej kwestii obiektywna, bo obawiam się, że właśnie moje dziecko będzie królikiem doświadczalnym, na którym przetestuje się ten pomysł. Moje ja głośno krzyczy: nie!!! Wiele kwestii poruszyłaś tym wpisem. Faktem jest, że rozumiem, iż za późno z jednej strony na wycofywanie się, ale jakoś trudno mi uwierzyc w realną wartośc edukacyjną tej reformy. Z moich rozmów z wieloma ludźmi, którzy nie są w żaden sposób "uwikłani" w edukację wynika, że zamysł był prosty: dziecko pójdzie rok wcześniej do szkoły. I tyle. Tak ta reforma jest odbierana. Ludzie nie myślą w kategoriach wyrównywania szans, podniesienia jakości kształcenia i to jest najsmutniejsze. Autorzy reformy nie przekonali społeczeństwa, nie prezentowali jasno argumentów za i efekt jest taki, że większośc kojarzy ją z uproszczonym hasłem: "sześciolatek w szkole". Oj, rozczarowała mnie dzisiejsza decyzja...

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozumiem Cię doskonale: gdybym miała małe dziecko też byłabym przeciwna. Uważam, że pieniądze i energia reformatorów idą w złym kierunku. Niezależnie od wieku rozpoczęcia nauki ważniejsze jest zaplecze: wyposażenie szkół, sale gimnastyczne, nowe systemy nauczania, odbiurokratyzowanie, rzeczywista swoboda wyboru programu, odrzucenie centralnego (odgórnego, z Warszawy) sterowania szkołami na rzecz autentycznej wolności edukacyjnej.

    OdpowiedzUsuń
  3. w Finlandii dzieci rozpoczynają naukę od 7 roku życia. I... to o czym już kiedyś pisałam, nie ma tam scentralizowanego nadzoru, ani sztywnych programów. Postawili na autonomię i mądrych nauczycieli, a nie na papierową farsę.
    http://forsal.pl/galerie/644675,zdjecie,10,10_faktow_na_temat_edukacji_w_finlandii_najlepszego_systemu_nauki_na_swiecie.html
    I jeszcze cytując słowa międzynarodowego autorytetu: Jedna rzecz, która mnie uderzyła, badając systemy oświatowe w wielu krajach, to ich bardzo duże podobieństwo. Programy nauczania są coraz bardziej standaryzowane w celu dopasowania się do międzynarodowych badań osiągnięć uczniów, którzy na całym świecie uczą się z materiałów dostarczanych od globalnych dostawców. Reformy szkolnictwa w różnych krajach także są realizowane według podobnych wzorców. Tak więc powielana jest droga do zmian systemów edukacji, którą nazywam Globalnym Rozwojem Reform Edukacji lub w skrócie GERM. (Autor stosuje tutaj bardzo ciekawą grę słów, ponieważ skrót od Global Educational Reform Movement to GERM, który w języku angielskim znaczy „zarodek, zalążek” ale też,” bakteria”). To jest jak epidemia, która rozprzestrzenia się i infekuje systemy edukacji przez wirusa. To przemieszcza się dzięki ekspertom, mediom i politykom. Systemy edukacyjne używają polityków, aby zarażać kolejne kraje. W konsekwencji szkoły zaczynają chorować, nauczyciele nie czują się dobrze, a dzieci uczą się mniej ". - dr Pasi Sahlberg

    OdpowiedzUsuń