poniedziałek, 17 marca 2014

Filmoterapia

Zastanawiam się, czy istnieje kres moich pasji ... i myślę, że nie ma takiego pojęcia. Uwielbiam ten stan kiedy odkrywam coś nowego, zachłystuję się tym, nurkuję, zgłębiam, przeżywam... I kiedy wydaje mi się, że już nic nowego mnie nie zainteresuje wybucha kolejna bomba. Dzisiaj napiszę Wam o filmoterapii, która stanowi jeden z modułów mojego kursu arteterapii. Filmoterapia, czasami przewrotnie nazywana jest "filmami na receptę".
Filmoterapia (ang. cinematherapy) to metoda powstała w latach 80. w USA, jest jedną z form arteterapii i wykorzystuje film jako narzędzie do pracy z pacjentem. Za jej twórcę uznaje się amerykańskiego profesora Gary’ego Solomona, który uważał, że film, by mógł zadziałać terapeutycznie, powinien odzwierciedlać aktualną sytuację odbiorcy i dotyczyć problemów, z którymi on się boryka. Przedstawicielką odmiennej koncepcji jest filmoterapeutka Brigit Woltz, według której film nie musi korespondować z sytuacją odbiorcy, wystarczy, że jest w stanie pobudzić do refleksji, uwolnić zablokowane emocje. 
Reakcje i obserwacje są po obejrzeniu filmu przedmiotem dyskusji z terapeutą. Bo też wszyscy filmoterapeuci zgodnie podkreślają, że najważniejsza jest rozmowa. Dzięki filmom zyskujemy narzędzia, żeby widzieć siebie i świat bardziej obiektywnie, bez osądzania i zbędnych emocji. Możemy nawet przyspieszyć proces terapeutyczny – ale na pewno nie zastąpi go najlepszy nawet film.
Film, a raczej rozmowa o nim, jest bezpieczna, wypowiadamy się bowiem w trzeciej osobie. On - bohater filmu - zrobił, popełnił błąd, przezywał, czuł itp., a nie ja. Ocena postaci, udzielenie mu rady, podsuwanie pomysłu na wyjście z impasu dokonuje się spontanicznie w umyśle pacjenta/podopiecznego. Należy jednak pamiętać, aby terapeuta nie podsuwał rozwiązań, nie oceniał pomysłów pacjenta, nie doradzał. Pomysły muszą płynąć od podopiecznego, przez pryzmat jego doświadczeń i jego problemów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz